Rzeka jak wstęga wije się przez krainę. Przepływająca woda utrzymuje tu życie i dostatek. Niosąc lodową krę zapowiada rychłą wiosnę. Czysta, pachnąca naturą zaprasza do żeglownego szlaku, skorzystania z nadbrzeżnego cienia i chłodzącego od upałów, wiatru. Czasem brudna, niosąca śmieci skarży się na swój los, prosi o wyrozumiałość. Jest lustrem mieszkających nad nią ludzi.

Wychowałem się nad rzeką. Przez mgłę pamiętam jak z grupą rówieśników spuszczamy na wodę kry, ogromne lodowe kry, które po zimie zwisają ciężko ze skarp. Kijami co większe uwalniamy przywarte do ziemi i suchych, długich traw. Natychmiast porywa je rwącą, brunatna rzeka. W tamtej chwili skaczę na jedną z nich, płynę na lodzie szybko w dół. Ktoś podaje wiosło – kawałek wierzbowego drąga – nadaremnie – mamy za krótkie, dziecięce ręce. Dziwi mnie jak szybko przesuwa się brzeg.

Piszę o nierozważnej, dziecięcej przygodzie by obudzić w Tobie świadomość naturalnych procesów dziejących się nad rzeką. Pędząca kra ma ogromną siłę – ścina wszystko po drodze – również wierzby – ogławiając i rozmnażając je w ten okrutny sposób od gór do morza. Wierzba rzucona przez wodę na brzeg, wrasta weń, udomawia się w nowym miejscu. Ożywia wodę, filtruje swoimi korzeniami, odkłada w swojej zdrewniałej miazdze wszelkie zanieczyszczenia. Przywraca wodzie witalność, daje pokarm pszczołom, schronienie ptakom i zwierzynie. Dolina rzeki to taki właśnie wierzbowy raj. Mieszkałem w nim płynąc łodzią w wyprawie, która zajęła mi trzy tygodnie. Ta podróż była odpowiedzią na dziecięce pytanie: czy ta rzeka, ta woda naprawdę wpada do morza?

Dowiedziałem się od jej nurtu, że płynie zygzakiem – przechodząc co jakiś czas pogadać z drugim brzegiem. Zobaczyłem przypory, tamy usypane przez mądrych ludzi – spychające nurt rzeki do środka, tak by nie zabierał im bezcennego brzegu i dobytku. Ujrzałem jak woda gniewa się podmywając zakole z wyciętą w środku lata, wierzbową faszyną. O zgrozo! Grzmiała woda: faszynę pozyskuje się tylko zimą – wówczas odradza się na nowo. Piana na wodzie mówiła mi skąd pochodzi i rozglądając się za zarośniętym brzegiem gubiła w końcu pośród niezliczonych lnian, korzeni, żywiołu zieleni. Słyszałem złowrogi szum gumowego jazzu, który przegradza rzekę przy elektrowni. Strudzonym flisakom uniemożliwiając swobodny spływ w dół. Dziękuję rybakom za pomoc w przeniesieniu łodzi, ciche pozdrowienie uniesieniem dłoni i naukę: gdy wiatr od wschodu to ryba chodu.

W białym i czystym piachu bawiłem się jak dziecko czując zapach krów, które spędzały niegdyś lato na zielonych wyspach poniżej Annopola. Czułem moc wody gdy nagle oddalały mi się brzegi przy każdym spotkaniu dwóch rzek. Przytulony do czarnego dębu zrozumiałem, że schował się tu na tysiące lat.

Spotkałem ludzi mieszkających nad rzeką – tych zakładających wiersze na ryby, tych ogarniających naniesione przez wodę, wysuszone drewno, tych z wielkiego miasta przychodzących zebrać rozkołatane myśli. Opowiedzieliśmy sobie nawzajem swoje historie. Za gościnę i dobre słowo zostawiałem im wszystkim sól. Widziałem uśmiech i wdzięczność na twarzach gdy wracali do swoich zajęć.

Po obu brzegach, od gór do morza dzieją się ważne sprawy. Wszystkie odpłyną. By o tym pamiętać przychodzę wsłuchać się w rzekę.

Rzeka jak wstęga wije się przez krainę. Przepływająca woda utrzymuje tu życie i dostatek. Niosąc lodową krę zapowiada rychłą wiosnę. Czysta, pachnąca naturą zaprasza do żeglownego szlaku, skorzystania z nadbrzeżnego cienia i chłodzącego od upałów, wiatru. Czasem brudna, niosąca śmieci skarży się na swój los, prosi o wyrozumiałość. Jest lustrem mieszkających nad nią ludzi.

Wychowałem się nad rzeką. Przez mgłę pamiętam jak z grupą rówieśników spuszczamy na wodę kry, ogromne lodowe kry, które po zimie zwisają ciężko ze skarp. Kijami co większe uwalniamy przywarte do ziemi i suchych, długich traw. Natychmiast porywa je rwącą, brunatna rzeka. W tamtej chwili skaczę na jedną z nich, płynę na lodzie szybko w dół. Ktoś podaje wiosło – kawałek wierzbowego drąga – nadaremnie – mamy za krótkie, dziecięce ręce. Dziwi mnie jak szybko przesuwa się brzeg.

Piszę o nierozważnej, dziecięcej przygodzie by obudzić w Tobie świadomość naturalnych procesów dziejących się nad rzeką. Pędząca kra ma ogromną siłę – ścina wszystko po drodze – również wierzby – ogławiając i rozmnażając je w ten okrutny sposób od gór do morza. Wierzba rzucona przez wodę na brzeg, wrasta weń, udomawia się w nowym miejscu. Ożywia wodę, filtruje swoimi korzeniami, odkłada w swojej zdrewniałej miazdze wszelkie zanieczyszczenia. Przywraca wodzie witalność, daje pokarm pszczołom, schronienie ptakom i zwierzynie. Dolina rzeki to taki właśnie wierzbowy raj. Mieszkałem w nim płynąc łodzią w wyprawie, która zajęła mi trzy tygodnie. Ta podróż była odpowiedzią na dziecięce pytanie: czy ta rzeka, ta woda naprawdę wpada do morza?

Dowiedziałem się od jej nurtu, że płynie zygzakiem – przechodząc co jakiś czas pogadać z drugim brzegiem. Zobaczyłem przypory, tamy usypane przez mądrych ludzi – spychające nurt rzeki do środka, tak by nie zabierał im bezcennego brzegu i dobytku. Ujrzałem jak woda gniewa się podmywając zakole z wyciętą w środku lata, wierzbową faszyną. O zgrozo! Grzmiała woda: faszynę pozyskuje się tylko zimą – wówczas odradza się na nowo. Piana na wodzie mówiła mi skąd pochodzi i rozglądając się za zarośniętym brzegiem gubiła w końcu pośród niezliczonych lnian, korzeni, żywiołu zieleni. Słyszałem złowrogi szum gumowego jazzu, który przegradza rzekę przy elektrowni. Strudzonym flisakom uniemożliwiając swobodny spływ w dół. Dziękuję rybakom za pomoc w przeniesieniu łodzi, ciche pozdrowienie uniesieniem dłoni i naukę: gdy wiatr od wschodu to ryba chodu.

W białym i czystym piachu bawiłem się jak dziecko czując zapach krów, które spędzały niegdyś lato na zielonych wyspach poniżej Annopola. Czułem moc wody gdy nagle oddalały mi się brzegi przy każdym spotkaniu dwóch rzek. Przytulony do czarnego dębu zrozumiałem, że schował się tu na tysiące lat.

Spotkałem ludzi mieszkających nad rzeką – tych zakładających wiersze na ryby, tych ogarniających naniesione przez wodę, wysuszone drewno, tych z wielkiego miasta przychodzących nad rzekę zebrać rozkołatane myśli. Opowiedzieliśmy sobie nawzajem swoje historie. Za gościnę i dobre słowo zostawiałem im wszystkim sól. Widziałem uśmiech i wdzięczność na twarzach gdy wracali do swoich zajęć.

Po obu brzegach, od gór do morza dzieją się ważne sprawy. Wszystkie odpłyną. By o tym pamiętać przychodzę wsłuchać się w rzekę.